– Hyrcek! Gdzie jesteś? – wołał zaniepokojony Rzepiórek.
Przeszedł już dobry kawałek drogi, zajrzał nawet pod konar starego dębu rosnącego nieopodal, ale Hyrcka nigdzie nie było, przepadł jak kamień w wodę. Las tętnił życiem. Ptaki śpiewały radośnie, a słońce przeświecało przez korony drzew. Rzepiórek wdrapał się na skałkę porośniętą z jednej strony zielonym mchem i rozejrzał się dookoła.
– Skrzaciku! Gdzie jesteś? – zawołał po raz drugi.
– Ciszej, nie krzycz tak głośno… – rozległo się nieopodal. – Jesteśmy przecież w lesie. Możesz wystraszyć leśne zwierzątka. Już do ciebie idę.
– Rzepiórku – powiedział skrzat. – Mam dla ciebie niespodziankę. Chcę ci pokazać bardzo szczególne miejsce w Jeleniej Górze.
– Ojej, to chodźmy szybko! Chodźmy! Szkoda czasu! – zawołał duszek.
– Nie tak prędko. Jesteś w gorącej wodzie kąpany! – upomniał go skrzacik. – Zaraz znajdziemy się w centrum Starego Miasta.
– A niby jak? – zdziwił się Rzepiórek.
– Oj, nie wiesz, duszku? Trochę magii nikomu nie zaszkodzi – odpowiedział przyjaciel z powagą.
Rzepiórek troszkę się zdziwił. Nie wiedział, że skrzaty potrafią czarować. Jego dziadek, to co innego, ale takie małe skrzaty? Tymczasem Hyrcek przyniósł ze swojego domku wielką, zakurzoną księgę. Zdmuchnął kurz z pozłacanej okładki i zaczął przewracać pożółkłe ze starości stronice w poszukiwaniu odpowiedniego zaklęcia.
– Mam – powiedział po chwili, z przekonaniem stukając palcem w tekst. – Rzepiórku, stań obok mnie i złap się mojego kubraczka. Za chwilę będziemy na miejscu.
Odchrząknął, zaczerpnął powietrza i mocnym, dźwięcznym, uroczystym tonem wyrecytował formułkę:
Kamienny Neptunie, władco oceanów i mórz,
Chcemy przed twym obliczem stanąć już!
– Co się stało? – pomyślał. – Gdzie my jesteśmy? – Rzepiórek rozejrzał się wokół. Zaledwie przed chwilą znajdowali się w środku lasu, a teraz starówka roztaczała przed nimi swoje uroki.
– Dawno tego nie robiłem, ale widzisz… Zaklęcie działa. Jesteśmy w centrum Starego Miasta! – powiedział zadowolony z siebie skrzacik.
– Nie zostawaj w tyle, Rzepiórku, jeszcze się zgubisz – ponaglał go Hyrcek. – Chodź, chcę ci kogoś przedstawić.
– Ile tu domków wokoło! – rozglądał się Rzepiórek. – Ale one są dziwne! Można do nich wejść i nadal być na placu. Nigdy czegoś takiego nie widziałem – powiedział ze zdziwieniem.
– Masz na myśli kamieniczki i podcienia – odpowiedział skrzacik. – Zaraz przedstawię ci kogoś, kto wie wszystko na ich temat. Chodź za mną.
Rzepiórek aż otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Przed nimi stał posąg, przedstawiający pana z długą brodą. Człowiek ów wyglądał na zamyślonego. Silną dłonią wspierał głowę, w drugiej zaś ręce trzymał coś, co przypominało widelec. Na dodatek z kamienia, na którym stał, wypływała woda.
– To pewnie jest takie miejskie źródełko, a ten pan jest jego strażnikiem – pomyślał wnuczek Karkonosza.
– Witaj Neptunie, przyprowadziłem ze sobą gościa. Poznaj Rzepiórka – powiedział skrzat, kłaniając się nisko władcy oceanów.
– Witajcie! Miło cię poznać, Rzepiórku – posąg poruszył się nieznacznie, postać przeciągnęła się lekko, jakby prostując zesztywniałe mięśnie i już po chwili Neptun stał przed nimi, prowadząc swobodną rozmowę, jakby robił to od zawsze.
– Pan jest strażnikiem tego źródła? – na Rzepiórku pan z długą brodą, zrobił nie lada wrażenie.
– Oj, nie… To nie jest źródło, to jest fontanna – zaśmiał się Neptun. – Ale masz trochę racji. Jestem jej strażnikiem. Wcześniej w tym miejscu była studnia miejska, z której korzystali mieszkańcy… A ja jestem Neptun, władca mórz i oceanów.
– Ale skąd się tu wziąłeś? Przecież stąd jest daleko do morza! – Rzepiórek był bardzo zdziwiony.
– O! To naprawdę niesamowita historia!!! Usiądźmy – poprosił Neptun, wskazując pobliską ławeczkę. – Niemłody już jestem i stawy mi sztywnieją od tego stania.
Rzepiórek i Hyrcek podążyli za nim i grzecznie usiedli obok, czekając na ciekawą opowieść.
– W XVIII wieku – zaczął Neptun, podpierając się swoim trójzębem – Jelenia Góra zasłynęła z tkactwa. W całej kotlinie nie było chałupy, w której nie znaleźlibyście warsztatu tkackiego lub krosna, że o kołowrotku nie wspomnę! Tak, tak… – zamyślił się głęboko. – Oczywiście tkactwem zajmowali się przeważnie chłopi! Ale to kupcy zbijali na nim fortunę… Kiedy już pobliscy tkacze dostarczyli im partię gotowych materiałów, płynęły one statkami do innych krajów w Europie i na całym świecie! Dzięki pieniądzom zdobytym na handlu płótnami kupcy wzbogacili się na tyle, by wybudować te piękne kamienice. A im zamożniejszy był kupiec, tym wystawniejszy dom sobie budował… Niektórzy z nich wspomagali kulturę i sztukę lub fundowali wyposażenie kościołów, i to właśnie bogaci kupcy postawili tu moją rzeźbę. W ten sposób chcieli okazać wdzięczność, ponieważ byłem im przychylny i mogli drogą morską bezpiecznie przewozić swoje towary do odległych krajów.
– A po co ci widelec? – zapytał Rzepiórek, wskazując na oręż Neptuna. – Pewnie przewozili też dużo jedzenia?
– To nie jest widelec – zaśmiał się Neptun. – To trójząb. Nim właśnie uderzam w taflę morskiej wody, wywołując burzę i sztorm… To bardzo groźna i wielce magiczna broń, ale tylko mnie wolno się nią posługiwać. Ty, okruszku, mógłbyś nim zaledwie parę pstrągów w strumieniu nałapać pod warunkiem, oczywiście, że byś w nie trafił… – Neptun roześmiał się pobłażliwie.
– Opowiadałeś nam o kupcach… Szkoda, że ich już nie ma. Chciałbym ich zobaczyć. Opowiesz nam jeszcze o kamieniczkach? – Rzepiórkowi nie zamykała się buzia.
– Ale jesteś ciekawski, duszku – zaśmiał się Neptun. – Hm… w zasadzie tego nie robię, ale… A! Co tam! Uczynię dla Was, moi mali przyjaciele, wyjątek. Zaraz wybierzemy się w podróż i wszystko sami zobaczycie. Chwyćcie się za ręce i zamknijcie oczy… – powiedział.
Nastała pełna napięcia chwila ciszy. Rzepiórek z niecierpliwością czekał na to, co się stanie, gdy nagle usłyszał dziwny dźwięk. Wydawało mu się, jakby Neptun trzy razy uderzył o ziemię swoim trójzębem i właśnie chciał zapytać po co, gdy usłyszał głos Neptuna:
– Jesteśmy już na miejscu. Możecie otworzyć oczy!
To, co zobaczyli, wprawiło ich w ogromne zdumienie. Plac jak plac – tylko kamienice jakby nowsze i w zupełnie innych kolorach, ale jakie czyste powietrze! Zapach jakby inny, nie słychać samochodów i ani jednej reklamy nad drzwiami… Za to z całego placu dobiegały wołania:
– Tkaaaaniny, najpiękniejsze tkaaaaniny! Kuuupujcie!…
– Mleko, masło, ser! Zapraszam. U mnie najlepsze wyroby…
– Żyto sprzedaję, żyto!
Na Placu Ratuszowym pojawiło się nagle wiele ludzi, dość dziwnie ubranych. Panował tam niesamowity gwar. Jedni głośno zachwalali swoje towary, inni odliczali pieniądze, jeszcze inni tylko oglądali i rozmawiali ze sprzedawcami.
Rzepiórek i Hyrcek pobiegli na środek placu. Tam, na ogromnych ławach, wyłożone były wielkie bochny pachnącego chleba, bułki i rogale. Obok sprzedawano rozmaite mięsa. Kolejne ławy uginały się od przeróżnych towarów tutejszych rzemieślników: skrzyń, skrzyneczek, koszy i koszyczków.
– Pokażę wam teraz podcienia – powiedział Neptun, kierując się ku arkadom.
– Ale tu przyjemnie! – zawołał skrzacik. – W cieniu nie czuć palącego słońca.
I rzeczywiście… Na zewnątrz panował skwar, ale pod arkadami – przyjemny chłód pozwalał odetchnąć od słońca.
– Właśnie chciałem wam o tym opowiedzieć. Zobaczcie, ci ludzie pracują tutaj całymi dniami. Byłoby im za gorąco, gdyby stali w pełnym słońcu, dlatego wybudowano podcienia – dokończył Neptun.
– Teraz rozumiem – powiedział wyraźnie zadowolony z wyjaśnień Rzepiórek.
– A ciekawe, co jeszcze sprzedają ci kupcy? – zawołał Hyrcek i ruszył na wyprawę po placu.
Zaglądał przy tym w każdy kąt, na każdy stragan i w każde podcienie. Tuż za nim podążał Rzepiórek – równie ciekawski i radosny.
W dużych drewnianych skrzyniach, zwanych szafarniami, znajdowały się: żyto, pszenica i jęczmień. W słomianych koszach wystawiano grubo zmieloną mąkę.
– A więc kupcy są współczesnymi sprzedawcami? – zapytał z zainteresowaniem Rzepiórek.
– Powiedziałbym raczej, że właścicielami kilku ogromnych sklepów – zaśmiał się Neptun. – Popatrzcie… Te kamienice należą do najbogatszych jeleniogórskich kupców.
Dopiero w tej chwili Rzepiórek spojrzał uważnie na bogato zdobione budynki.
– Zobacz, zobacz, skrzaciku! – zawołał do Hyrcka. – Tam na górze widać dwie lwie głowy!
– O… A na tej kamieniczce jest jakaś figurka!
– Jakie piękne zdobienia! – zawołał duszek.
Rzepiórek zadzierał głowę tak mocno, jak tylko potrafił. Na jednych kamienicach dostrzegał płaskorzeźby z motywami ptaków i roślin, na innych winorośle, a na kolejnych jeszcze daty i herby kupieckich rodów. Okna też były nieco inne, szybki miały oprawione w ołów, a gdzieniegdzie znajdowały się kolorowe witraże, które przyciągały wzrok.
– Cieszę się, że podoba się wam wyprawa po dawnym jeleniogórskim rynku, ale musimy już wracać – odezwał się nagle Neptun.
Zrobiło im się trochę smutno… Dlaczego wszystko co dobre, zawsze tak szybko się kończy? Rzepiórek i Hyrcek złapali się za rączki i zamknęli oczy. Neptun uderzył trzy razy trójzębem o ziemię i… Plac Ratuszowy znów wyglądał jak w momencie, gdy tu przyszli. Znowu otaczał ich tłum współczesnych ludzi, a nad wejściami do sklepów w arkadach mrugały kolorowe neony. Nigdzie nie było kramarzy, nie było sukna ani zboża. Pozostał tylko w powietrzu zapach chleba i figurka Matki Boskiej z Dzieciątkiem na jednej z kamienic…