Rzepiórek pośpiesznie kroczył w kierunku domku Hyrcka. Bardzo chciał być już na miejscu, bo dzisiaj czekało na nich wiele atrakcji. Najważniejszą z nich była podniebna podróż. Przyjaciel skrzacika, dzięcioł Lotniczek, obiecał, że pokaże im panoramę miasta. Rzepiórek nie mógł się już doczekać. Nie patrząc pod nóżki, szybko biegł ścieżką prowadzącą do pieczary. Gdy zbliżał się na miejsce, zobaczył, że Hyrcek
i Lotniczek już na niego czekają.
Każdy dzięcioł – jak wiadomo – jest wspaniałym lotnikiem! Lekarz drzew wszędzie musi dotrzeć na czas. Lotniczek zaś, jeśli można tak powiedzieć, w obydwu tych dziedzinach (zarówno w lataniu, jak i leczeniu) był prawdziwym mistrzem! Czarno-białe pióra tuż za głową, na piersi nieco kremowe, czerwone porcięta i mocny dziób były jego znakami rozpoznawczymi. Lotniczek nosił się dumnie, ale jednocześnie był jednym z najsympatyczniejszych mieszkańców miejskich parków. Każdy go znał i wszyscy lubili. No! Może poza kornikami, których był postrachem.
– Dzień dobry – przywitał się duszek, podbiegając do przyjaciół. – Przepraszam za spóźnienie. Po drodze spotkałem rudą wiewiórkę i chwilkę rozmawialiśmy o tym, co ostatnio dzieje się w tutejszych lasach. Nie wiedziałem, że zrobiło się już tak późno – dodał.
– Nie martw się, Rzepiórku. I tak zaczekalibyśmy na ciebie – odparł skrzacik.
– Przecież wiem, jak bardzo zależało ci na obejrzeniu miasta z lotu ptaka – dodał z uśmiechem Lotniczek. – No! Ale teraz szkoda już czasu, ruszajmy w drogę. Zapraszam na pokład. Tylko trzymajcie się mocno, abyście nie pospadali podczas lotu.
Rzepiórek i Hyrcek wdrapali się na grzbiet dzięcioła. Lotniczek bardzo delikatnie oderwał się od ziemi. Im wyżej się wzbijali, tym wszystko stawało się mniejsze. Duszek nie mógł wyjść z podziwu. Nigdy wcześniej nie latał, więc dla niego było to ogromne przeżycie. Wieża Krzywoustego, która zawsze wydawała się mu taka ogromna, teraz wyglądała jak główka szpilki wystająca z leśnego mchu.
Przelecieli nad miastem, minęli wieżę Ratusza. Przed nimi roztaczały się piękne widoki na Jelenią Górę i całe Karkonosze. Wiedzieli, że Jelenia Góra nie jest maleńkim miasteczkiem, ale dopiero teraz widać było wyraźnie, jak bardzo jest rozległa i rozbudowana. Parki, łąki na obrzeżach miasta
i wstęga rzek: Bobru i Kamiennej, wijąca się malowniczą serpentyną – wszystko to wyglądało tak cudnie, iż Rzepiórek po raz kolejny poczuł dumę z tego, że mieszka w tak pięknej okolicy.
– To moje góry – pomyślał. – Mój dom, którego nie zamieniłbym na żaden inny…
Lecieli dalej… Promienie słońca odbijały się w konarach drzew i nagle coś zwróciło uwagę Rzepiórka. w gęstym lesie znajdował się budynek, który wyglądał niczym wyjęty z bajki.
Wcześniej duszek nawet nie domyślał się jego istnienia… Był niemal zupełnie ukryty pośród zieleni drzew…
– Cóż to za wspaniały pałac! – zawołał Rzepiórek.
– To jest Pałac Paulinum – powiedział Lotniczek. – Jeżeli chcesz, możemy wylądować w pobliżu.
– o tak, bardzo! Muszę koniecznie zobaczyć go z bliska! – zawołał rozradowany duszek. Lotniczek lekko skręcił i zaczął obniżać lot. z każdą chwilą wyraźniej wyłaniał się spomiędzy drzew kształt pałacu. Rzepiórek od razu zauważył dwie wieże, jedną bardzo wysoką, drugą o wiele niższą i usytuowaną nieco z boku.
– Uwaga, lądujemy! – uprzedził na wszelki wypadek dzięcioł i z wdziękiem wylądował na balkonie znajdującym się na wyższej wieży. – Stąd możemy podziwiać całą panoramę. Zobaczcie, jak tutaj jest pięknie – powiedział.
– Aż trudno uwierzyć, że blisko centrum miasta znajduje się tak cudowne miejsce – dodał Rzepiórek. – I ten park… Naprawdę, coś wspaniałego!
– w tym parku dzieci na pewno się nie nudzą – zauważył Hyrcek. – Tyle tu jest zakamarków. Można na łące pograć w piłkę, pobawić się w berka, chowanego lub w podchody.
– Obejrzyjcie sobie jeszcze wnętrze pałacu, a ja poczekam na was na tarasie – zaproponował Lotniczek.
Rzepiórek z Hyrckiem szybciutko zbiegli po schodach i już chcieli wejść do pierwszej komnaty, gdy nagle zobaczyli małą zieloną żabkę.
– Mieszkasz tutaj? – zapytał Rzepiórek i szybko się poprawił. – Przepraszam. Nazywam się Rzepiórek. Wraz z Hyrckiem chcieliśmy zwiedzić pałac – odpowiedział duszek.
– Witam was. Nazywam się Paulinka – odrzekła żabka wcale nie zaskoczona. – Mieszkam w oranżerii i mam tam swój pomnik – taką rzeźbę, o której mówią, że spełnia marzenia… Wystarczy jej tylko dotknąć i pomyśleć o czymś! i znam cały pałac. Mogę was oprowadzić.
– To wspaniale, najlepiej poznawać historię miejsc od ich mieszkańców. A tu wszystkie miejsca mają tyle tajemnic i takie ciekawe historie…
– Pamiętajcie, że nie wszędzie można wejść. w pałacu mieści się hotel. Niektóre pokoje są przeznaczone tylko dla gości. To bardzo piękny i stary pałac – wyjaśniła Paulinka.
Obiecali więc żabce, że będą zachowywać się stosownie i ruszyli za nią. Wystrój robił wrażenie. Wszędzie znajdowały się stare meble i obrazy. Wszystko wyglądało tak, jakby zaraz miała tędy przejść jakaś królewna.
– A teraz zobaczymy, kto pierwszy znajdzie się na dole – zawołał Rzepiórek.
– Rzepiórku, nie biegaj po pałacu! – zawołała żabka. – Mówiłam ci, że nie wszędzie możemy wejść. Podłogi są śliskie, poza tym, jeśli sobie pójdziesz, to jak będziesz słyszał, o czym opowiadam?
– A co kryje się za tymi drzwiami? – nieco zawstydzony duszek próbował zmienić temat.
Gdy za przyzwoleniem żabki skrzacik uchylił duże rzeźbione drzwi, Rzepiórek aż otworzył usta ze zdziwienia. Znajdowali się w Sali Gdańskiej, wykonanej w całości z drewna. Zachwyciły ich niezwykłe zdobienia mebli i piękny sufit. Aż szyje bolały ich od spoglądania w górę.
– Popatrz, Hyrcku, na te piękne, kolorowe okna! – zawołał nagle Rzepiórek.
Światło mruga przez kryształki.
Jak nic! Pałac ten jest z bajki.
Ale skrzacika już nie było. Wraz z żabką otwierał drzwi prowadzące do kolejnej komnaty. Rzepiórek był nieco zdziwiony… Jego przyjaciel, zwykle stateczny i poważny, tym razem sam niecierpliwił się, pragnąc zobaczyć i zapamiętać jak najwięcej. Przyjaciele obejrzeli Salę Szmaragdową i Myśliwską. Nie sposób opisać ich piękna. Trzeba je samemu zobaczyć… Byli zauroczeni pałacem. Nie wiedzieli, że czeka na nich jeszcze jedna niespodzianka.
– Zaraz rozpocznie się koncert – powiedziała Paulinka.
– Koncert? Prawdziwy koncert w prawdziwym pałacu! – zdziwił się Rzepiórek.
– Wyjdźmy na zewnątrz – zawołała żabka. – Już słychać, jak muzycy stroją instrumenty.
Gdy wyszli na taras, tam, gdzie czekał na nich Lotniczek, właśnie rozpoczynał się występ. Usiedli obok ptaszka na kamiennym murku i w skupieniu wsłuchiwali się w pierwsze akordy muzyki. A ona płynęła… Baśniowo i urokliwie, tworząc dookoła atmosferę prawdziwej magii… Zachodzące słońce odbijało się w kryształowych okiennych witrażach
i przez chwilę wszyscy mieli wrażenie, że igrające po dziedzińcu „zajączki” – to nic innego, jak małe elfy utkane ze światła i mgły, tańczące do granego przez muzyków utworu. Rzepiórek poczuł się naprawdę szczęśliwy.