Słońce ledwie zaczęło jasnymi promieniami okalać masyw górski, a Rzepiórek już przecierał oczka. Wstał, przeciągnął się jak długi i od razu pobiegł do Ducha Gór.
– Dziadku, dziadku, dzisiaj jest taki piękny dzień! Proszę, obiecałeś mi, że będę mógł pójść sam! – zawołał.
Bo góry to za mało dla takiego duszka! Poznał je już bardzo dobrze. Marzył o dalekich wyprawach i pragnął poznawać nowe miejsca.
Stary, dobry Duch Gór bardzo kochał malca i troszkę bał się o niego, ale wiedząc, iż młodość rządzi się swoimi prawami, westchnął, podrapał się po swej siwej czuprynie, podumał i po chwili zastanowienia rzekł:
– Dobrze, zgadzam się. Wiem, że jesteś już dużym i rozsądnym młodzieńcem, ale pamiętaj, co ci mówiłem i… – pogroził palcem, marszcząc brwi – uważaj na siebie!
– Oj, dziadku! Będę ostrożny! Zapamiętałem wszystko, czego mnie nauczyłeś – z radością w głosie odpowiedział Rzepiórek. – Hurra!!! To będzie moja pierwsza samodzielna wyprawa! – zawołał i okręcił się dookoła niczym fryga.
– Szczęśliwej drogi, duszku! – zawołał Duch Gór.
– Do zobaczenia, dziadku!
I wyruszył… Było tyle miejsc, do których chciał dotrzeć, tyle rzeczy, które chciałby zobaczyć! Zatrzymał się na szczycie góry i marszcząc brwi – zupełnie jak to robi jego dziadek – rozejrzał się uważnie dookoła.
Panorama piękna i rozległa jak okiem sięgnąć – wieże kościołów, stare kamienice… nowe domy i sieć ulic – o tej porze jeszcze pustych. Nagle wzrok jego padł na pobliskie wzgórze – A na nim…?
– A cóż to? Wieża jakaś czy co? – zapytał sam siebie Rzepiórek, ale jak łatwo się domyśleć, odpowiedzi żadnej nie otrzymał. – Na początek pójdę tam, muszę to zobaczyć – pomyślał i puścił się w podskokach w kierunku tajemniczego wzgórza.
– Dokąd idziesz, Rzepiórku? – usłyszał ni stąd, ni zowąd dziwnie znajomy skrzek.
Spojrzał w górę i uśmiechnął się na widok sroki siedzącej na brzozowej gałęzi.
– Witaj, ptaszku. Wybieram się do tej doliny. I powiem ci w sekrecie, że to moja pierwsza, samodzielna wyprawa – zaśmiał się Rzepiórek.
– Widzę, że bardzo się cieszysz z tego powodu. To miasto nazywa się Jelenia Góra. I na pewno ci się spodoba! – sroczka podskoczyła radośnie na swojej gałęzi, machając skrzydłami. – Znam piosenkę o tym miejscu. Jeśli chcesz, zaśpiewam ci ją.
– Chcę, chcę! – ucieszył się Rzepiórek.
A sroka podniosła do góry swój czarno-biały łepek i rozdziawiając dziób zaskrzeczała, może i niezbyt pięknie, ale za to z wielkim zaangażowaniem:
Jelenia Góra, miasto w dolinie,
Co z położenia nie tylko słynie.
Nad nim góruje stare zamczysko,
Spod ziemi woda gorąca tryska,
Król mórz ma pomnik,
Szkło – swe muzeum,
Rynek najstarsze, piękne podcienia.
Kto by pomyślał, żeby to wszystko
było za sprawą pewnego jelenia…
– Brawo, brawo! – zawołał duszek. – Teraz jestem jeszcze bardziej ciekawy tego miasta. Pędzę dalej! Do widzenia, sroczko! I… dziękuję!
– Do zobaczenia, Rzepiórku – zawołała… i już jej nie było.