– Zobacz, matulku! – Jadzia z wypiekami na twarzy podbiegła ku wchodzącej do mieszkania matce. Omijając dźwigane przez nią torby z zakupami, wsadziła jej przed oczy zamalowaną kartkę papieru. – Podoba ci się? – Podniosła brwi w napiętym oczekiwaniu, aż zdawało się, że długie kasztanowe włosy dziewczynki staną jej dęba. – To moje dzisiejsze dzieło! – ogłosiła dumnie. 

– Zaraz, kochanie. – Mama tylko przelotnie rzuciła okiem na kartkę, co nie umknęło uwadze dziewczynki. – No ślicznie. – Postawiła torby na podłodze i po zdjęciu butów wsunęła stopy w kapcie. – A lekcje odrobiłaś? 

– Odrobiłam! – Głos Jadzi zabrzmiał hardo. Schowała oddaną kartkę z malunkiem za siebie, zmarszczyła czoło, zmrużyła szare oczy i wydęła malinowe usteczka.  

– Jadziu? – Mama nie miała wątpliwości, że żadne lekcje nie zostały odrobione. 

– Prawie. Trochę. Wcale nie było dużo zadane. – Dziewczynka sama zrobiła zwrot w tył i powędrowała do swojego pokoju. 

Gdy tata wrócił z pracy, spoglądał na wręczony przez Jadzię obrazek, rozmawiając z kimś przez telefon.

– Tak, to jest poważna robota – mówił do słuchawki, trzymając przed sobą pracę córki. – No nie da się ukryć, że pomysł znakomity! Słucham? Nie, nie mam wątpliwości. Praca jest nader cenna. W porządku. Do widzenia. – Nacisnął na ekranie czerwoną słuchawkę i bezwiednie oddał Jadzi kartkę z jej malunkiem.

Tymczasem twarz dziewczynki promieniała. 

– Tak ci się spodobał? – Z przejęcia chwyciła się za policzki. 

– Co takiego? – Tata powiesił płaszcz na wieszaku. 

– Mój obrazek. Przecież powiedziałeś.

– Ach, nie. Rozmawiałem z klientem. Maluj, maluj. – Pogładził dziewczynkę po głowie i poszedł do kuchni. 

Sąsiadka spod piątki, pani Zofia, emerytka z okularami w złoconych oprawkach, zachowywała się bardzo podobnie. Zawsze Jadzię chwaliła, ale właściwie nie wiadomo za co. Rodzice dziewczynki czasem prosili ją, by została z ich córką, gdy pilnie musieli coś w mieście załatwić. 

Gdy Jadzia poszła do liceum, na pewnym plenerze artystycznym usłyszała od starszego kolegi:

– To jest malarstwo, w którym nieskończoność znaczona jest energią jedności. Wszystko wibruje wokół centrum świata, którego moc zagarnia myśl i zmusza ją do uznania wpływów wyższych.  

Dziewczynka nic z tego nie zrozumiała. Gdyby sama miała opisać swój obraz, powiedziałaby, że przedstawia kwitnącą łąkę na tle Karkonoszy. Namalowała ją w Dolinie Szczęścia, gdzie mieszkała i po której bardzo lubiła spacerować. Tego jednak koledze nie powiedziała. Wzruszyła tylko ramionami, a potem odebrała od organizatorów konkursu pierwszą nagrodę. 

Jednakowoż wcale nie czuła się z tego powodu szczęśliwa. Malowała już tyle lat, a nigdy od nikogo, kto patrzyłby na jej prace, nie usłyszała czegoś, co chciałaby usłyszeć. Najgorsze było jednak to, że właściwie nie wiedziała, co takiego miałoby to być? Zachwyty nie sprawiały jej radości, zresztą większość z nich była tylko owocem przelotnych spojrzeń. Natomiast wypowiedzi takie jak kolegi traktowała nieufnie jako nieodnoszące się do jej obrazów albo po prostu mające zrobić na słuchaczu wrażenie samym swym skomplikowaniem. Czasem było jej z tego powodu tak smutno, że zaczynała tracić zapał do malowania. Każdy przecież chce być przez kogoś innego rozumiany. 

Któregoś razu, gdy podczas spaceru przechodziła koło domu malarza Wlastimila Hofmana, zebrała się na odwagę i zapukała. Otworzyła jej żona artysty, starsza pani, mocno przygarbiona, z siwymi włosami, splecionymi w malutki koczek. Mimo że Jadzia nie była umówiona, staruszka zaprosiła ją do stojącego w ogrodzie stołu. Czekając tam na malarza, dziewczynka popijała kompot, którym poczęstowała ją pani Ada. 

– Wspaniały wieczór! – usłyszała za swymi plecami. – Jakby go wyjąć z pudełka na czekoladki, prawda? 

Odwróciła się i ujrzała przed sobą Wlastimila Hofmana. Jego białe włosy lśniły w zachodzącym słońcu, podobnie jak wąsiki i wielkie okrągłe oczy. Postury był drobnej, tylko nieco większej od żony, a kroki stawiał delikatnie, jakby z obawy, by się nie potknąć. Jadzia przełknęła ślinę. 

– Ładnie pan to ujął, mistrzu. Jak z pudełka na czekoladki. Chociaż osobiście wolałabym od czekoladek kosz pełen jabłek. Dzisiejsze światło przypomina mi kolor różowej jabłkowej skórki. Wydaje się też lekko satynowe. – Wstała, by się przywitać. 

– Ooo, zdaje się, że panienka maluje! Chyba się nie mylę? – zapytał pan Wlastimil i zasiadł do stolika, na którym zaraz pojawiło się ciasto z rabarbarem, przyniesione przez panią Adę. 

Jadzi aż serce mocniej zabiło. 

– Tak, maluję. – Zaczerwieniła się, zaskoczona, że tak prędko została zdemaskowana. – Tylko coraz mniej mi się chce.  

– A dlaczegóż to? – zapytał Hofman, a jego białe wąsy zdawały się Jadzi opaść niczym wskazówki zepsutego zegara. 

Gdy dziewczynka opowiedziała mu o swoich wątpliwościach, mogłaby przysiąc, że wąsy nagle się podniosły, wracając do początkowego ułożenia.

– Ależ to pięknie, że panienka tak myśli! – Odstawił kubek z kompotem, który popijał uważnie słuchając Jadzi i zadowolony opadł na oparcie żelaznego krzesełka. – Artysta nie staje się artystą dlatego, że inni go podziwiają albo opowiadają o nim niestworzone rzeczy. O nie! Byłby wtedy jak kukła do wieszania na nim nagród albo przedmiot do gazetowych plotek. Artysta jest artystą wtedy, gdy jego twórczość sprawia, że innym chce się tworzyć. Gdy czują w sobie siłę do działania, zachętę do zrobienia kroków nawet na trudnej drodze. Przecież artysta najpierw jest człowiekiem, a żeby był człowiek, musi być drugi człowiek, w którym można się przeglądać. 

Wypowiedź malarza, choć bardzo Jadzię zaciekawiła, wciąż zdawała się nie rozwiązywać jej problemu.

– Pan, mistrzu, maluje ludzkie twarze, a w nich – tak mi się wydaje – znacznie łatwiej przejrzeć się niż w moich krajobrazach. Krajobraz jest milczący, można sobie tylko wyobrażać co do nas mówi. Ja lubię malować krajobraz, bo wyobrażam sobie to, co chciałabym, by do mnie powiedział. A z ludźmi to różnie bywa. Można sobie wyobrażać, a i tak powiedzą swoje – dodała smutno. 

Tak mniej więcej, przebiegała rozmowa tych dwojga, po której Jadzia wróciła do domu i następnego dnia, jako że była sobota i nie musiała iść do szkoły, usiadła na balkonie i obserwując panią Zosię pielącą swój balkonowy ogródek, postanowiła namalować jej portret. Ostatecznie wyszły jej kwiaty, w których ledwo było widać głowę sąsiadki spod piątki. Gdy jednak pani Zosia zobaczyła dzieło Jadzi, aż klasnęła w dłonie!

– Mój Boże! Natychmiast pędzę do ogrodniczego! Przywożą dzisiaj purpurowe pelargonie! Kochane dziecko, dziękuję! – I czmychnęła do sklepu.

Kiedy mama zobaczyła obrazek Jadzi, jak zwykle ją pochwaliła, a potem zaczęła podśpiewywać i stwierdziła, że zrobi dzisiaj konfiturę świerkową, bo dawno już jej w domu nie próbowano. Tata zaś przyglądał się obrazkowi długo i bacznie, jakby rozbierał go na części pierwsze. Wreszcie wstał nagle i powiedział:

– Bardzo ładny obraz, córeczko. Przypomniał mi o tym, że w piwnicy jest twój rower, który od tygodni czeka na naprawę zerwanego łańcucha. Trochę przy nim pokręcę i będzie jak nowy! 

I wiecie co? Jadzia nie mogła się nauśmiechać. Nie tylko dlatego, że lubiła pelargonie pani Zosi, konfiturę świerkową mamy i od dawna czekała na naprawienie roweru przez tatę. Radość rozsadzała ją dlatego, że wszyscy wokół niej zdawali się pełni energii, chęci do działania. I wtedy pierwszy raz w życiu poczuła się prawdziwą artystką. 

A Wlastimil Hofman? Otóż kilka dni po spotkaniu z Jadzią, zabierając swój szkicownik, udał się na pobliską łąkę. Było to dość dziwne, bo z uwagi na stan swego zdrowia wychodził w plener bardzo rzadko. Usiadł w trawie i biorąc na warsztat samotne drzewo, zaczął je rysować. Niestety nie zabrał swego słonecznego kapelusza, tymczasem dzień był duszny i gorący, że aż trudno było wytrzymać pod rozpalonym niebem. Gdy więc malarz wrócił do domu i zabrał się do malowania, owe drzewo umieścił w zimowej scenerii. I dzisiaj, patrząc na ów obraz, który znajduje się w Muzeum Karkonoskim w Szklarskiej Porębie, jeden z niewielu obrazów artysty, niebędących portretami ludzi, zdaje się nam, jakby to drzewo mówiło: „Chodź tutaj. Przy mnie jest chłodno, a pochmurne nade mną niebo sprawia, że nie musisz zabierać słonecznego kapelusza”. 

Skąd ja o tym wszystkim wiem? No cóż. Moja szklana kula ciągle mnie zaskakuje.