Nazywała się Emma, a niektórzy mawiają, że była szczególnie piękna. Ale cóż to znaczy „szczególnie”, zwłaszcza zdaniem Ducha Gór, tego nikt nie wie. Dla władcy Karkonoszy mogła być podobna do kwiatu górskiej arniki, jodłowej gałęzi, a nawet kropli deszczu. Jeszcze się taki nie urodził, który przeniknąłby, kto i dlaczego Duchowi Gór się podobał, a kto nie. Wszak pan Olbrzymów zadawał się z kim tylko chciał, czy był to drobny rzezimieszek, czy dumny książę na włościach.
O Emmie wiadomo na pewno, że wraz ze swymi przyjaciółkami siedziała nad jednym z karkonoskich potoków, gdy Duch Gór usłyszał jej śmiech. I nie było już na całym Śląsku nikogo, kto odnalazłby w nim więcej słodyczy, a w oczach dziewczyny dostrzegł więcej ciepła niż władca Karkonoszy. Chcąc zachwycić Emmę, porwał ją do swego podziemnego pałacu, gdzie z kryształowych sufitów zwisały wspaniałe żyrandole ze szklanych paciorków, podłogi lśniły od ametystu, a ściany wyłożone opalami, mieniły się we wszystkich kolorach tęczy. W pałacowym ogrodzie zaś, pośród omszonych skał i jodeł o gładkiej, siwej korze, latały motyle o dużych kremowych skrzydłach z czerwonymi kropeczkami w czarnej oprawie.
Dziewczynie bardzo się to wszystko spodobało, cóż z tego jednak, skoro z dnia na dzień stawała się coraz smutniejsza. Pozbawiona swych przyjaciółek i ukochanego Racibora, którego władca Karkonoszy nie darzył sympatią, a to dlatego iż Racibor był złym myśliwym, zawsze wybierającym na ofiary najsilniejsze i najzdrowsze zwierzęta, czuła się głęboko samotna. Duch Gór, chcąc ją pocieszyć, pozamieniał wszystkie rzepy ze swego ogrodu w jej kumy. Niestety wyczarowane postacie do wieczora zwiędły, tak samo jak warzywa, z których je uczyniono. Emma zaczęła wtedy szlochać i popadła w jeszcze większe udręczenie.
Władca Karkonoszy wymyślił wtedy, że wszystkie rzepy, jakie rosły na jego wielkim polu zamieni w weselnych gości. Powiadają bowiem, że Duch Gór zamierzał poślubić Emmę i w ten sposób na zawsze uczynić ją szczęśliwą. Gości miało być tak dużo i mieli być tak radośni, że dziewczyna raz na dobre miała zapomnieć o łzach. Emma ponoć przystała na tę propozycję, dając Duchowi Gór jeden warunek: wcześniej musi policzyć wszystkie rzepy, żeby wiedziała, ile osób może zaprosić.
Pan Olbrzymów zgodził się i natychmiast wziął do liczenia. Ponieważ jego pole było ogromne i rosło na nim morze rzep, ciągle mylił się w rachunkach i zaczynał je od początku. Mijały dni, dziewczyna zaś, korzystając z jego nieuwagi, uciekła do swego Racibora.
Gdy wieść o tym zdarzeniu rozeszła się po świecie, zaczęto Ducha Gór nazywać Liczyrzepą. A on, słysząc to imię, ciska piorunami w każdego, kto je wypowie, zaciera mu szlaki, zsyła trzaskający mróz, lodowaty wicher i gęstą jak kwaśna śmietana mgłę. Wściekły jest na wspomnienie, jak to on, wielki władca Karkonoszy, nie mógł się rzepek dla dziewczyny doliczyć. Lepiej więc, nigdy owego imienia w górach nie wypowiadać.
A mówię to ja, Łazigór, który nie raz widziałem, jak ten i ów, któremu się wydawało, że może panu Olbrzymów dokazywać, dostawał cięgi za taką butę.