Niejeden powie, że to niemożliwe. No to niech sobie mówi. Pewnie łatwiej mu zaprzeczyć niż choćby spróbować sobie wyobrazić, że rzecz cała wcale nie jest taka oczywista. Że niby Apollo mieszka na Parnasie nad Bobrem? Hipokrene ma tam swoje źródła? No cóż. Posłuchajcie sami…
– Danielu, opowiedz mi to jeszcze raz! – Chłopiec o twarzy bladej jak kartka papieru, w okolicach ciemnych oczu pożółkłej, uniósł wątłą rękę, która już bezwładnie opadła na okrywający go koc. – Proszę, jeszcze raz! – wyszeptał cichutko, lecz w jego słabym głosie znać było radosną niecierpliwość.
– Co ja ci mówiłam, Antoni! Panie Danielu! Panie Danielu, a nie Danielu – powtórzyła matka chłopca krzątająca się przy kredensie. Wyjmowała z niego butelkę z sokiem malinowym, który następnie rozlała do stojących na okrągłym stole szklanek. Słońce, które przeświecało do pokoju przez szeroko otwarte okno, zatańczyło w gęstym płynie, podkreślając jego intensywny kolor. – Mój Boże, skąd ty to wziąłeś? – Spojrzała na chłopca z wyrzutem, ale bez złości, zaraz potem na gościa, który siedząc przy stole, obracał w dłoni szklankę pełną soku. – Przepraszam, pana. Doprawdy nie wiem, jak mu to wybić z głowy.
– Coś pięknego! – Mężczyzna zdawał się nie słyszeć słów kobiety. – Arcydzieło! Pani sok powinien zdobyć nagrodę literacką już za sam kolor! – Uniósł wypełnioną szklankę pod słońce. – A co dopiero smak! – Upił łyk i zamknął oczy. Dłoń ze szklanką znalazła się na stole, drugą położył na piersi. – Jeśli w raju będą taki serwować, mógłbym umrzeć choćby natychmiast! – Nagle wyraz skrępowania wystąpił na jego twarz. Jakby powiedział coś, co miało zabrzmieć jak najlepszy komplement, ale w tej konkretnej sytuacji wcale tak nie zabrzmiało. Spuścił otwarte już oczy, otarł usta chusteczką, obejrzał się na ścianę, gdzie nic poza kilkoma pęknięciami nie przyciągało uwagi, odchrząknął i chcąc zatrzeć dopiero co wypowiedziane słowa, rzucił: – Tak więc, chciałbyś wybrać się do Grecji, tak? – Uśmiech, jakim obdarował chłopca, był tak serdeczny, że można by nim nie tylko tę jedną, ale i sto innych niezręczności wymazać. – Zatem cię tam zabiorę! – Klaśnięcie w dłonie sprawiło, że Antoni uniósł się na wysoko podłożonej poduszce i z otwartymi ustami próbował chyba powtórzyć w myślach to, co przed chwilą usłyszał. – Oczywiście, jeśli twoja mama mi na to pozwoli. – Na te słowa chłopiec, obracając głowę ku matce, przełknął ślinę i zamarł w oczekiwaniu.
Kobieta zgoła nie rzekła nic. Na jej twarzy pojawiły się tylko nerwowe rumieńce, poprawiła suknię, a zaraz potem koczek, który zalotnie okrywał jej długą szyję. Podeszła do syna i zaczęła gładzić jego płową czuprynę. – Antosiu… – Jej cichy głos brzmiał tak, jakby usiłowała przełknąć napływające jej do gardła łzy. – Grecja jest bardzo daleko stąd i… – wzięła głębszy oddech, by dodać sobie więcej odwagi – Pan Daniel nie może cię tam zabrać, nawet jeśli bardzo by tego chciał.
– Mamusiu kochana, ale ja dam radę, zobaczysz! Będę silny i zdrowy! – Popiskiwania kończące się ledwie słyszalnym świstem z dziecięcej klatki piersiowej mogłyby nawet muchy nie spłoszyć. – Spotkam samego Zeusa i poproszę, żeby rozkazał Hefajstosowi zrobienie mi nowego wózka. Takiego na mocnych żelaznych kółkach! I wtedy razem z Hermesem wybierzemy się w podróż do Apolla. Na samą górę, gdzie mieszkają wszystkie muzy! Proszę! – Ostatnie słowo wyskoczyło z gardła chłopca jak kamień, malutki, ale za to bardzo ciężki.
Kobieta widocznie zadrżała. Nie z zimna, w pokoju było ciepło. Jednak skuliła się w sobie i zaraz potem ów skurcz ciała przemogła. Na pewno nie pierwszy raz, bo wszystko to trwało nie dłużej niż mgnienie, jakby mnóstwo razy ćwiczyła się w podobnych zachowaniach.
– Co do spotkań z Zeusem, Posejdonem i Hermesem nie mam najmniejszych wątpliwości, skarbie! – powiedziała już wesoło. – Proponuję ci jednak pielęgnować dotychczasową formę utrzymywania z nimi stosunków towarzyskich. I jestem pewna, że pan Daniel w tym akurat może ci pomóc. – Wstała z krzesła i zerknęła na mężczyznę. Niby smutno, niby z wyrzutem, podnosząc przy tym jedną brew.
– Ależ oczywiście! – Wezwany wstał i omal przed nią nie zasalutował. – Jednocześnie mogę panią i Antosia zapewnić – w tej chwili mrugnął do chłopca – że podróż do prawdziwej Grecji jak najbardziej wchodzi w zakres mych kompetencji. Co prawda skromnych, jestem tylko niezamożnym poetą, ale za to mających moc powiedzmy, że przenoszenia w czasie i przestrzeni. Antoś jako miłośnik literatury, na pewno doskonale wie, o czym mówię!
Mina Antosia nie wskazywała jednak na to, by wiedział. Jego dziecięca buzia, jakby przedwcześnie z choroby dojrzała, wyrażała nie tyle zdziwienie, co niepewność i oczekiwanie, co nastąpi dalej. Chłopiec pół leżąc, pół siedząc, zmarszczył brwi, a drobne dłonie położył na okrytych kocem kolanach. Mógłby po dorosłemu zacząć stukać w nie palcami, ale tylko drapał się po nich, jakby od tego drapania dało się poruszyć nogami.
– Otóż – podjął znowu pan Daniel, którego widywano w tym domu bardzo często, a plotkowano, że nie wiadomo czy bardziej z uwagi na Antosia, czy jego piękną mamę, większość plotkujących była jednak zdania, że z powodu obojga – chciałbym państwa zawiadomić, że właśnie wydano nowy tomik moich poezji. Nosi tytuł Parnas na górze Siodło i opisuje starożytną Grecję, którą mamy za… rogiem! – Poprawił gęste włosy i z kieszeni surduta bezwiednie wyjął pióro. Rękę z nim założył za plecy i zaczął chodzić po pokoju w tę i z powrotem. – A skoro mamy Grecję za rogiem, wcale nie musimy odbywać do niej dalekiej podróży. A więc! – przystanął, unosząc rękę z piórem do góry – nie ma najmniejszych przeszkód, byśmy się do niej nie wybrali. Choćby natychmiast! Wszak pogoda jest znakomita – Stojąc przy oknie, zajrzał za firankę.
Miejskie mury Jeleniej Góry tonęły w słońcu. Majowe liście na rosnących przy nich drzewach drgały leciutko, rzucając wokół przyjemny światłocień. Gdzieś między stukotem końskich kopyt, słychać było brzęk naczyń i ludzkich głosów. Zaraz potem pan Daniel ukazał domownikom twarz tak jasną i roześmianą, że można by ją wziąć za twarz dziecka.
– Nie miałam pojęcia, panie Danielu. To wspaniała wiadomość. Nowy tomik poezji, mój Boże. Serdecznie panu gratuluję. Następnym razem proszę go do nas koniecznie przynieść. – Kobieta podeszła bliżej do swego gościa, rozłożyła ręce, jakby chciała go tym gestem jakoś wynagrodzić. – Gdybym wiedziała – zmieszała się nieco i zawróciła w stronę stołu, chcąc otrzeć płynące po jej policzku łzy – jakiś poczęstunek większy kazałabym…
– Mamusiu! – przerwał jej słowotok chłopiec, a zrobił to tak głośno, że i ona, i poeta spojrzeli na niego z niepokojem. Tak silny głos miewał zwykle przed atakami kaszlu. – Daniel powiedział, że idziemy do Grecji! – Gdyby mógł poruszyć nogami, chyba zeskoczyłby z wózka. – Wreszcie będę mógł poznać Zeusa!
– Ha! – Pan Daniel złapał za rączki wózka, na którym siedział Antoś i lekko nachylił się do chłopca. – Żeby tylko Zeusa! Najlepsze są jego muzy, te przy źródłach, mówię ci!
Pół godziny później cała trójka spacerowała już w stronę rzeki Bóbr. Daniel pchał wózek z Antosiem, obok szła matka chłopca, wszyscy mieli na głowie słomkowe kapelusze. Gdy dotarli do lasu, okazało się, że góra Siodło wygląda jak Parnas, że skałki na niej to Trafalgar i Urania, że opiekunkami tryskających z niej źródeł są greckie muzy. W opowieści poety nadbobrzańki las, położony nieopodal centrum Jeleniej Góry, zamienił się w Grecję pełną przygód, romansów, zdrad i gonitw, jakich świat do tej pory nie oglądał. Zazdrosna Demeter biegała za Neptunem wykrzykując, żeby jej oddał pół oceanów, Apollo wykłócał się z Hestią, że niepotrzebnie chce tylko siedzieć w domu, Hades przeniósł się z podziemi na drzewa i radośnie wymachiwał nogami z mijanych buków i świerków, a Artemida, rezygnując z polowań, poszła śladem Hipokrene i zajęła się poezją. Prawie za każdą skałą, w każdym parowie i potoku, krył się jakiś bożek, muza albo faun, a wszyscy hasali nad Bobrem jakby to było ich właściwe królestwo.
Rozkochany w greckiej mitologii Antoś, z powodu swej choroby podróżujący jedynie w książkach, śmiał się do rozpuku, gdy pan Daniel nie mógł poradzić sobie z rozpaleniem ogniska ze świeżych szyszek, które miało wydzielać opary twórczości artystycznej, a sprawiło tylko, że cała suknia mamy chłopca zaśmierdła dymem. Klaskał w swoje białe dłonie, gdy we trójkę podpatrywali zza drzew innych spacerowiczów, którym poeta przydawał nowych, nieznanych dotąd, boskich atrybutów. I tak sąsiadka z ulicy okazała się być Herą, która z zazdrości o swego Zeusa wyjada z kredensu wszystkie ciasteczka, przeznaczone na popołudniową herbatę, a pewien pan, który podpierał się laską, tak naprawdę dzierżył w ręku strzałę Kupidyna, którą wycelował w słusznego wieku matronę, przez co kapelusz obładowany zdobieniami ze sztucznych kwiatów, zsunął się jej na czoło, burząc misternie ułożoną fryzurę.
– Dziękuję panu. – Helena, bo tak miała na imię mama chłopca, wzięła pana Daniela pod rękę. – Dawno nie bawiliśmy się z Antosiem tak wspaniale. – Szczerość jej słów zdawało się podkreślać zachodzące słońce, które, gdy wracali do domu, zalało świat wokół przytulnymi barwami. – Miał pan rację, podróż do Grecji rzeczywiście wchodzi w zakres pańskich kompetencji. Bo prawdziwa podróż to ta, w którą wybieramy się z przyjacielem.
Pan Daniel nic nie odpowiedział, za to nie puszczając wózka, drugą ręką uchwycił w swą garść dłoń pani Heleny. Antoś drzemał, ale jego policzki – jak rzadko – były zdrowo rumiane.