– No i musimy tu teraz sterczeć. A mogłyśmy jechać samochodem. – Z niezadowoleniem w głosie powiedziała jedna ze stojących na przystanku w Jeleniej Górze dziewczynek.
Była dość wysoka, ciemnowłosa i mogła mieć z piętnaście lat. Stroiła przy tym bardzo dorosłe miny, łącznie z teatralnym wzdychaniem.
– Ja tam lubię jeździć autobusem. – Wzruszyła ramionami młodsza. Miała kasztanowe włosy, splątane w kitkę, na nosie trochę krzywe okulary, a na plecach spory tornister. – Ciągle ktoś inny wsiada i wysiada, prawie zawsze można sobie zmieniać miejsce i na wszystko od nowa popatrzeć.
– Też mi coś. Żeby chociaż ładnie było, a tu plucha taka… – wycedziła starsza, kopiąc w niewidzialne coś.
– Wiosenny deszczyk. Wszystko tak ładnie pachnie. – Uśmiech młodszej i jej wyciągnięta z przystanku ręka, z ruszającymi się we mżawce palcami, świadczyły o zadowoleniu. – Zobacz! – Doskoczyła do rosnącej przy krawężniku stokrotki.
– Chabazie. – Starsza z dziewczynek odwróciła wzrok. – Tylko czas marnujemy. Dawno mogłyśmy być na miejscu. Ciocia w Staniszowie pewnie już czeka na nas z obiadem.
Na te słowa zielone oczy młodszej aż się zaświeciły. Prawie słychać było, jak przełyka ślinę.
– O rany, może zdąży przygotować deser? Pamiętasz to ostatnie ciasto czekoladowe z wiśniami?
I tak się przegadywały. Nie miało znaczenia, czy stanąłby przed nimi różowy słoń z podniesioną trąbą, czy drogę przekroczyłby im czarny kot. Jedna widziałaby w tym same kłopoty, a druga wręcz przeciwnie.
– Zawsze jak mnie mama gdzieś z tobą wyśle, wszystko jest nie tak, jak bym chciała. –Starsza z dziewczynek wyglądała na bardzo zniecierpliwioną. Ceremonialnie westchnęła i usiadła na ławeczce.
– Przecież nie umawiałyśmy się z ciocią na konkretną godzinę. – Okulary młodszej troszkę zaparowały i musiała je teraz przecierać kawałkiem koszulki.
– No to co. Obiad to obiad. Wiadomo, że u cioci o drugiej.
– Jest dopiero po pierwszej.
– Ale jeszcze nie ma autobusu! – ze złością wyrzuciła z siebie starsza.
– Jak przyjedzie, chyba znowu wyjdzie słońce! – Ta w okularach wpatrywała się w horyzont.
– Tata Kingi mógł nas zabrać samochodem, ale ty oczywiście musiałaś suszyć te swoje kudły!
– Mama powiedziała, że zanim wyjdziemy z basenu, trzeba je wysuszyć, bo… – Młodsza nie dokończyła, gdyż siostra szarpnęła ją za rękaw. Do przystanku zbliżał się autobus do Staniszowa.
Kiedy ruszyliśmy, starsza przeszukiwała coś w telefonie, a młodsza patrzyła przez okno. Dopiero w Staniszowie Dolnym starsza wstała i chciała wysiadać.
– Wychodzimy! – zarządziła po żołniersku.
– To nie tutaj. – Siostra ani się nie ruszyła.
– Oczywiście, że tutaj! Żyjesz marzeniami i jak zwykle wszystko ci się miesza. Wstawaj! – Z tonu głosu można było zmiarkować, że starsza nie ma żadnych wątpliwości co do swego przekonania.
Tymczasem autobus zatrzasnął drzwi i zaczął jechać dalej.
– No i coś zrobiła?! – Bezradnie opadła na siedzenie dziewczynka.
Nie minęło kilka minut, gdy zatrzymaliśmy się w Staniszowie Średnim.
– Dzień dobry, moje kochane. – Elegancka pani wyściskała panienki na przystanku.
– Musieli te przystanki poprzestawiać – burknęła starsza, zasłaniając ręką oczy. Zza chmur wyjrzało bowiem wiosenne słońce.
– Co mówisz, kochanie? – Ciocia wyglądała na zatroskaną.
– A nic. Gorąco się robi. Nie można wytrzymać w tym upale.
– Dobrze, że was złapałam. – Kobieta poprawiała dziewczynkom ubrania. – Już się bałam, że przyjedziecie wcześniej, a ja jeszcze obiadu nie mam. Ale za to ciasto się piecze! Czekoladowo-wiśniowe! – Klaśnięcie w dłonie zakończyło przywitanie i wszystkie napotkane przeze mnie damy oddaliły się w swoją stronę.