– Zapraszam, szanownych państwa. Kłaniam się niziutko. Potrzymam parasolki. Laskę też przechowam. Wszelkie obawy proszę odrzucić. U mnie jak w królewskiej kasie. – Strażnik Zamku Księcia Henryka giął się w uprzejmościach wobec grupki eleganckich gości, których przywiodło na miejsce polecenie z samego pałacu w Staniszowie. – Tak, 10 fenigów od osoby – zaczerwienił się cały, gdy jeden z nich chciał mu zapłacić. – Nie, nie teraz, nalegam. Najpierw przyjemności. Widoki, panoramy, zachwyty. Wszak one są tutaj najważniejsze. – Znowu zamiatał czapką grunt pod swymi nogami. – Niechaj damy uważają na trzewiki. Schody są lekko nierówne. Proszę, proszę. – Obładowany bibelotami zapraszał do wejścia na wieżę.
Kiedy goście zniknęli w jej murach, ledwo dotaszczył wszystko do swego skromnego przed wieżą stolika. Zrzucił ciężar do stojącej obok skrzyni i usiadł. Wydawał się zadowolony. Zwłaszcza że czyste niebo i wiosenne ciepło zwiastowały dziś spory przy wieży ruch. Wtem, ścieżką od strony Marczyc, wyskoczyło ku niemu dwóch wioskowych chłopców. Z patykami w rękach udawali rycerzy, których idąca za nimi matka co rusz do uciszenia namawiała. Była to kobieta postawna, lecz widocznie spracowana, w zgrzebnej sukni i czepku na głowie. Na jej widok strażnik skrzywił się z niesmakiem.
– Dzień dobry, miłej pani. – Uśmiechnął się sztucznie, wstając ze swego krzesełka.
– Chcielibyśmy wejść na wieżę.
Na jej słowa chłopcy aż pisnęli z radości.
– Trzydzieści fenigów. – Padła krótka odpowiedź.
– Trzydzieści? – Uniesione brwi kobiety wyrażały wielkie zaskoczenie.
– Po dziesięć na osobę.
– Sądziłam, że może za dzieci nieco mniej? – zapytała z nadzieją.
– No cóż. – Uśmiech strażnika ze sztucznego stał się przymilny. – Taka jest urzędowa kwota.
– Ach tak – westchnęła. – Zatem dwa bilety, poproszę.
– A ile, pani szanowna, ma ze sobą pieniążków, jeśli wolno zapytać? – Strażnik nachylił się do niej poufale.
– Czterdzieści fenigów, ale, mój Boże, nie mogę tutaj wszystkiego wydać.
– Droga pani. – Wyprostował się dumnie. – Ja mam dobre serce. Sam, proszę wybaczyć, nie pochodzę z bogatej familii. Rozumiem pani rozterki. A przecież człowiek też chce mieć coś z życia, prawda? – Pogłaskał któregoś z chłopców po czuprynie. – Policzę was teraz dwadzieścia fenigów za wszystkich, dobrze?
– Jaki pan miły, dziękuję! – Uradowana złożyła ręce.
– Proszę tutaj podpisać, bo muszę zachować wszystkie blankiety i zapraszam! – Podsunął jej jakąś kartkę.
– Ale… – Płomień zalał policzki kobiety.
– Wystarczy krzyżyk. – Mrugnął do niej porozumiewawczo. – Nie każdy od razu musi książki pisać. Ja mam wielkie serce! – I pogładził się po brzuchu.
Nie minęło pół godziny, a grupy arystokratów już na wieży nie było, zeszła stamtąd i matka z synami.
– Chwileczkę! – Podskoczył do niej strażnik. – I jakże, podobało się wam?
– Chojnik widać! Chojnik widać! – pokrzykiwali chłopcy, kobieta zaś śmiała się w głos.
– Wspaniale. Jeszcze raz panu dziękuję. Do widzenia! – Ukłoniła się i skręciła w stronę Marczyc.
Tymczasem strażnik zastąpił jej drogę.
– Zgodnie z podpisanym przez panią blankiecikiem – schylił się, spoglądając na papier – jeszcze 5 fenigów opłaty manipulacyjnej, do tego 5 rekreacyjnej, no i 5 za utrzymanie w zamku porządku.
– Słucham? – Kobieta wytrzeszczyła na niego oczy. – Ależ to 15 więcej!
– Wszak weszła pani na wieżę za kwotę mniejszą niż urzędowa, prawda? – Uniósł ramiona, jakby nie wiedział, o co jest pytany. – A to się wiąże z kosztami manipulacyjnymi, które powiązane są z kolei z pozostałymi opłatami. Ja nie ustalam przepisów, droga pani. To są sprawy administracyjne.
– Ale…
– Niewywiązanie się z nich skutkuje poważnymi konsekwencjami. Proszę o tym pamiętać – rzekł surowo, po czym podsunął kobiecie metalową skrzyneczkę na opłaty.
Wrzuciła dodatkowych 15 fenigów i wielce strapiona odeszła. Strażnik tymczasem wyciągnął 5 fenigów i włożył do swej kieszeni. Widziałem wszystko, bom wypoczywając w letnim słońcu, leżał obok w trawie, całkiem niezauważony.
Kiedym stanął przed stróżem, obdarty nieco, bo wędrówka w czasie mocno nadwątliła me odzienie, sytuacja się powtórzyła, tyle że na początek ów manipulant wziął ode mnie nie przepisowe 10, ale 5 fenigów.
– Piękna pogoda, to i widoki cudne – po zejściu z wieży odpowiedziałem na jego grzeczne pytanie.
– No ale. My tu gadu gadu. – Wziął blankiecik i ją mi wyliczać. – Dodatkowo 5 fenigów opłaty manipulacyjnej i 5 za utrzymanie porządku.
– Ależ! Zdecydowanie więcej! – hardo zaprotestowałem, za nic mając jego kalkulacje.
– Więcej? – Na jego twarzy znać było skołowanie. – Jak to?
– Naturalnie, że więcej. – Moja ochota, by dać mu nauczkę narastała. – Wszak, ilu miał pan dziś gości?
– Takich jak pan z dziesięciu – odparł niepewnie.
– A jak długo szanowny pan tu pracuje? – Zadawałem pytania jak najprawdziwszy urzędnik.
– Ze cztery wiosny, po sześć dni w tygodniu – wymamrotał i zmarszczył brwi.
– No widzi pan! – zakrzyknąłem. – Rok ma 12 miesięcy, a każdy miesiąc, licząc średnio, ma 4 tygodnie, czyli pan szanowny pracuje 24 dni w miesiącu, a więc 288 dni w roku. Skoro średnio od 10 gości dziennie bierze pan po 5 fenigów więcej niż urzędowo, zarabia pan szanowny 14 400 fenigów, a więc dodatkowo jakieś 48 talarów rocznie, czyli 192 talary przez cztery lata, czyż nie?
Strażnik skurczył się w sobie, jakby był psiakiem bojącym się kija.
– A za takie dodatkowe zarobki są konsekwencje administracyjne, słyszał pan o nich? – Wyszczerzyłem się jak panna na targu. – Tak więc, podpisze pan blankiecik – podsunąłem mu kartkę – że odda wszystko na biednych z Marczyc, Staniszowa i okolic, których żeś pan łupił bez sumienia od lat, zgrywusie. No chyba że sam księciu przekażę, co strażnik na jego wieży wyrabia, hę?
– Ale… – wyjąkał.
– Ale imię mości wilka w owczej skórze w kronikach nie stanie, to pewne. Już ja o to zadbam.
Zabrałem papier ze sobą, a potem bywałem na miejscu jeszcze kilka razy, by sprawdzić, jak się ten gamoń sprawuje. Później już tylko słuchy mnie dochodziły o wartowniku, który znany jest z obfitego grosza dla biednych.
Co do jego imienia, jakem mu obiecał, spełniłem. Podróżowanie w czasie daje mi pewne możliwości.