Siedziałem na dworcowej ławce w Szklarskiej Porębie Górnej, czekając na pociąg, który zawiózłby mnie aż do Jakuszyc. Dzień był słoneczny i ciepły, ale z powietrzem rześkim i lekko wilgotnym, pozostałym jeszcze po nocnej burzy. Było tak przyjemnie, że nadany przez megafon komunikat o półgodzinnym opóźnieniu pociągu nie zrobił na mnie wrażenia. Nasunąłem czapkę na czoło i już pochłaniała mnie drzemka, gdy przede mną rozległy się nerwowe kroki. Najpierw w jedną, a zaraz potem w drugą stronę. I tak ze trzy razy, potem przerwa i znowu to samo. Dobrze jeszcze nie uniosłem nakrycia głowy, gdy padły w moją stronę słowa:

– Tylko czas się marnuje na takim czekaniu. Pan pewnie też na kogoś czeka, co? Ja na żonę z córkami. Ale wie pan, kobiety nigdy nie są na czas. Zawsze się guzdrają. – Nerwowy uśmiech wystąpił na jego kwadratową twarz. Był to mężczyzna dość wysoki i szczupły, w srebrnych okularach na krągłym nosie, za którymi kryły się szare oczy. Lekko szpakowata czupryna sprawiała, że wyglądał poważniej, niżby się mogło wydawać. – No i co pan powie? – zaczął znowu, a nie zdołałem się nawet odezwać. – Te ich makijaże, apaszki, torebki. Pięknej kobiecie niczego więcej niż naturalnej urody nie trzeba. Po co się tak stroi? Moja żona, na przykład, jest piękna. W ogóle jest najlepsza na świecie. Powiem panu, że gdyby inni choć trochę kochali swoje żony jak ja moją… Ooo, każdej kobiecie bym tego życzył! – I założywszy ręce za plecy ruszył na ten swój spacer tam i nazad.

Tymczasem z megafonu popłynął komunikat, że spóźniony pociąg właśnie wjeżdża na tor. Jegomość zrobił jeszcze kilka nerwowych kroków, po czym mrużąc oczy, wpatrywał się w mijające go okna. 

– Zdajesz sobie sprawę, ile musiałem tu przez was sterczeć? – wypalił do kobiety, która trzymając dwie dziewczynki za ręce, ukazała się w drzwiach pociągu. Gdy pomagała im zrobić krok na peron, zauważyłem, że dźwigała też plecak. – No i po co wzięłaś taki duży plecak?! Nie jedziemy na dwa tygodnie, tylko idziemy na wycieczkę.

– Miło cię widzieć, kochanie. – Uśmiechnęła się do męża i pocałowała go w policzek. – Pójdziemy na lody? – zwróciła się do dziewczynek, które zachwycone aż pisnęły. – Jest tu ponoć jakaś miła kawiarenka. 

– Całe plecy mnie przez ciebie bolą! Wiesz, że nie mogę tak długo stać, a czekam tu na was od godziny. Najwyraźniej chcecie mnie wykończyć! 

– Waldek, nie rób przykrości dzieciom. One tak czekały. Obiecałam im. – Popatrzyła na niego z niepokojem. 

– Nie dramatyzuj! Zawsze tylko przesadzasz. Nic im się nie stanie. Trzeba było się nie spóźniać! 

– Przecież nie ja się spóźniłam, tylko pociąg miał opóźnienie.

– Uspokój się. Czy zawsze musisz psuć nastrój, budować konflikty? Gdybyś wybrała wcześniejszy pociąg, byłybyście na czas – odpowiedział jej sucho, po czym odwrócił się i nawet nie wchodząc do budynku dworca, opuścił peron. 

– Na pewno znajdziemy po drodze wspaniałą lodziarnię. – Kobieta przykucnęła przy młodszej z dziewczynek, gdyż małej wyraźnie zbierało się na płacz. – Nic się nie martw, żabko. – Wstała, poprawiła plecak i popchnęła przed sobą córki. 

Wyglądała jak laleczka. Drobna, ciemnowłosa, o śniadej cerze i brązowych, łagodnych oczach, które momentami zdawały mi się zachodzić jakimś martwym smutkiem. Tak się na nią zapatrzyłem, że pociąg do Jakuszyc przejechał mi koło nosa. 

Odechciało mi się czekać na następny, w Kinie za Rogiem seans już trwał, postanowiłem więc pójść, gdzie mnie nogi zaniosą. Gdym po paru godzinach znalazł się na żółtym szlaku nieopodal Zakrętu Śmierci, doszedł mnie znajomy głos:

– Nie dyskutuj ze mną, smarkulo! Chcecie mnie wszystkie do grobu wpędzić. Powiedziałem, że idziemy tam, to znaczy, że masz zrobić, co powiedziałem. Dostosować się!

– Waldek, poczekaj. Z mapy wynika, że to nieco dalej. Nie wydaje mi się, żebyśmy już musieli skręcać.  

– Zawsze musisz być taka mściwa? Już raz ci tłumaczyłem, żebyś nie sprzeczała się ze mną przy dzieciach – wysyczał, wyrwał jej mapę i zaczął schodzić ze szlaku nie tam, gdzie trzeba. 

– Mogę państwa zaprowadzić. Jestem przewodnikiem i dobrze znam drogę. – Zbliżając się do nich, zdjąłem na przywitanie czapkę. – Witam pana. – Uśmiechnąłem się, ale wyglądało na to, że gość zupełnie mnie nie poznał. 

– Ach, widziałam pana na peronie – odezwała się jego żona. – Pan tutejszy? 

– Zatem proszę im powiedzieć, że do sztolni idzie się tędy! – Wzburzony mężczyzna nie czekał na moją odpowiedź. 

– Zejście jest troszkę dalej. Proszę. – Pokazałem przed siebie i poszliśmy razem. – Tak to już jest z naszymi sztolniami, potrafią nieraz człowieka zgubić. Krążą o nich najdziwniejsze historie. 

– A jakie? – Młodsza z dziewczynek, w okularach, z kucykiem włosów w kolorze herbacianej esencji, spojrzała na mnie i wytarła zadarty nosek, jeszcze przed chwilą mokry od łez.

– Na przykład o wydobywanym tam pirycie. Niektórzy mawiają, że iskry z niego potrafią rzucić światło na to, co było dotąd ukryte w cieniu.

– To znaczy, że tam, gdzie było ciemno robi się jasno? – zapytała. 

– Coś w tym rodzaju. – Niby odpowiedziałem małej, ale wyszczerzyłem się do jej ojca, którego mina była kwaśniejsza niż kiszona kapusta. 

Gdyśmy doszli na miejsce, powiedziałem im, że poczekam na zewnątrz, oni zaś weszli do środka. Tymczasem z zewnątrz wcisnąłem się w jeden z ukrytych korytarzy i tam, gdzie łączył się on z tym, do którego weszła rodzinka, trzymając w ręce dwa piryty skrzesałem kilka iskier. Na efekt nie trzeba było długo czekać.

– Widziałeś? Tam coś iskrzyło. – Drżący głos ojca odbił się od ciemnych ścian. 

– Jak zwykle przesadzasz. To zwykła sztolnia. W głowie ci iskrzyło. – Padła chłodna riposta.

Po chwili ciszy, w której dało się słyszeć ciężki oddech mężczyzny, nastąpiła kolejna wymiana zdań.

– Niepotrzebnie mnie atakujesz! Ja po prostu nie lubię takich zamkniętych pomieszczeń, a ty mógłbyś nam pomóc w wyjaśnieniu tego konfliktu. 

– Czy zawsze musi być tak, jak ty chcesz? Naucz się dostosowywać! 

– Ała! Ajjj – sztolniowe echo wypełniło się jękiem. – Chyba nabiłem sobie guza. Wy mnie wszyscy wykończycie! 

– To ty mnie wykończysz. I nie musisz być taki mściwy. 

– No i co takiego się stało, żebyś robił ze mnie swojego wroga? 

Nie minął kwadrans, a wszyscy wyszli ze sztolni. Najpierw dziewczynki, roześmiane, z wypiekami na twarzy, potem ich mama, z łagodnym spojrzeniem, z którego zeszło całe napięcie. Na końcu ojciec, który wyglądał, jakby zobaczył ducha. Blada twarz, krople potu na czole, krok chwiejny, ręce drżące. 

– Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała go żona, a niepokój natychmiast zasnuł jej dobre oczy.

– Ja… On… Oni… Jak ja…? Cooo? – Ciągle dygocząc, rozglądał się, ale jakby do wnętrza siebie. 

– Chodź, usiądź na chwilę. Napij się wody. – Kobieta zdjęła plecak, wyjęła z niego butelkę i podała mężowi.

Pił łapczywie, jakby chciał ugasić w środku pożar. 

– Dziękuję ci, kochana – wydusił po dłuższej chwili. 

Na te słowa córki i matka niemal zatrzymały się w pół oddechu.

– Waldek? Nic cię nie boli? – Kobieta zmarszczyła brwi. 

– Mnie? Ależ skąd! – Wyciągnął rękę i zabrał jej plecak. – Ja go będę niósł, za ciężki jest dla ciebie. – Wstał, poprawił się, nachylił do córek i rzekł: – Jest robota! Trzeba znaleźć lodziarnię! 

Wyglądał już całkiem przytomnie. Pot zniknął, drżenie ciała ustało, spojrzenie mu pojaśniało, na twarz wróciły rumieńce. 

– To ja się z państwem pożegnam. – Gnało mnie już w przeciwną stronę.

– Dziękuję panu. Warto skorzystać z pomocy przewodnika – powiedział ojciec i podał mi rękę. – Przepraszam, wcześniej się nie przedstawiłem. Jestem Waldek, a to moja żona Zuza i córeczki Sara i Zosia. Ale jak to mówią, lepiej zrobić coś późno niż wcale, prawda!